Jak do tej pory prezydent Barak Obama świetnie sobie radził w wirtualu. Jakby go posłuchać to już sobie dał radę z międzynarodowym terroryzmem, rozbójniczymi państwami i ubezpieczeniami zdrowotnymi. Oczywiście wszystkie te problemy zostały rozwiązane jedynie na papierze a właściwie to na monitorze ale kto by się zajmował takimi szczegółami. Najlepiej prezydentowi poszło z globalnym ociepleniem, które zostało wymyślone przez uczonych oszustów i rozpropagowane przez lewackich oszołów. Okazuje się, że wirtualne zagrożenie najłatwiej się zwalcza realnymi piemiędzmi z kieszeni podatników.
Teraz jednak dobra passa wybrańca narodu amerykańskiego się skończyła, ponieważ nagle pojawiło się zagrożenie bynajmniej nie wirualne ale jak najbardziej realne i co gorsza nie gdzieś w Korei czy innym Iranie ale u wybrzeży USA. Z platformy wiertniczej wydobywa się ropa, która zagraża amerykańskim plażom i nie jest to problem wymyślony przez uniwersyteckich mędrków co dawało by możność przykrycia go kolejnym idiotyzmem.
Jak wszyscy zawodowi picerzy Obama jakoś przeżyje zderzenie z realną rzeczywistością. Nietrudno przewidzieć co zrobi: zwoła ważnych i utytułowanych ekspertów, którzy po długiej naradzie wymyślą jakiś hiper-super-extra sposób na zabójczą plamę za astronomiczne pieniądze. Jak zwykle przy tego typu projektach skuteczność jest odwrotna do poniesionych nakładów ale i tak media popierające Obamę zrobią z tego taki szoł, że kapitan Ameryka, załoga G, Superman i Batman razem wzięci przy nim zbledną. Szkoda tylko ptaków i ryb u wybrzeży Luizjany, które niestety nie miały żadnego wpływu na wybór złotoustego ulubieńca narodu amerykańskiego na stanowisko prezydenta.
sobota, 29 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz