Strony

poniedziałek, 17 marca 2014

Podarujmy Putinowi Niderlandy


Aby zrealizować swoje plany odbudowy imperium Rosja kusi nas wspólnym antyukraińskim sojuszem. Propozycje takie w rozmaitej formie składa rzecz jasna nie sam Putin ale ludzie specjalnie do tego wyznaczeni. Niedawno w Rzepie ukazał się wywiad z jego pełnomocnikiem Bajbakowem, który otwartym tekstem przedstawił wizję Ukrainy jako przyszłego polsko-rosyjskiego kondominium perfidnie przy tym nawiązując do niezagojonej rany wołyńskiego ludobójstwa. Z kolei Bajbakowa przebił swoją wspaniałomyślnością poseł do Dumy Władimir Żyrinowski (tak, tak to ten sam, który porównał kiedyś Polskę do prostytutki biegającej od klienta do klienta) oferując nam podział Ukrainy, której część południowo-wschodnia dostała by się w ręce Rosji a zachodnia przypadłaby Polsce.
Analizując podobne propozycje warto przypomnieć sobie kim właściwe jest Władimir Żyrinowski. Urodzony w 1946 roku z wykształcenia orientalista i prawnik w 1983 roku rozpoczął starania o uzyskanie zgody na wyjazd do Izraela, działał także w towarzystwach kultury żydowskiej przez co u skrajnych nacjonalistów rosyjskich zyskał przydomek koszernego patrioty. Rozwój jego Liberalno- Demokratycznej Partii Rosji był możliwy dzięki sponsorowi Andriejowi Zawidiji, który w 1989 roku otrzymał nisko oprocentowany kredyt od KC PZPR w wysokości 3 mln rubli. Podczas wyborów prezydenckich w czerwcu 1991 roku Żyrinowski uzyskał 8% głosów zajmując trzecie miejsce po Borysie Jelcynie i Nikołaju Ryżkowie. Wybory parlamentarne w grudniu przyniosły LDPR 24 % głosów. Początkowo liczba członków LDRP błyskawicznie rosła- w 1992 roku było ich 70 tysięcy a w 1994 już 125 tysięcy, później jednak liczba ta spadła. Skrajnie nacjonalistyczne poglądy Żyrinowskiego przysporzyły mu wielu zwolenników równocześnie jednak zostały one podchwycone przez innych polityków. W Rosji na początku lat 90-tych pojawił się typ nacjonalisty nomenklaturowego – aparatczyka, który stał się zwolennikiem gospodarki rynkowej i prozachodnim liberałem aby z kolei przekształcić się w wojującego nacjonalistę. Żyrinowski próbował podbić stawkę głosząc coraz bardziej skrajne poglądy (na przykład konieczność ostatecznego rozwiązania kwestii muzułmańskiej w Rosji). Rychło jednak okazało się, że jego ugrupowanie nie odegra decydującej roli politycznej.
Teraz za rządów Putina kandydat na rosyjskiego fuhrera odnalazł i odnalazł swoje miejsce, Kreml używa go do co bardziej brudnych zagrań i wygłaszania wypowiedzi, których sam nie chciałby firmować. Poglądy Władymira Wolfowicza nie zmieniły się ani o jotę. Jeszcze przed wyborami w Stanach wyraził radość z faktu, że Barak Obama „rozwali Amerykę jak Gorbaczow Związek Radziecki”. Ten syn „Rosjanki i prawnika” (jak sam się określił) a zarazem skrajny nacjonalista powiedział głośno o tym, o czym od dawna marzyli władcy Kremla: Ameryka obezwładniona nieudolnymi rządami i kryzysem gospodarczym wycofuje się z zaangażowania militarnego i politycznego na świecie. W wytworzoną w ten sposób lukę wchodzą miłujący pokój spadkobiercy Związku Radzieckiego.
Niestety wszystko wskazuje na to, że rosyjski Palikot może mieć rację. Zapowiadane przez Obamę zwiększenie wydatków na cele socjalne oznacza automatycznie ograniczenie wydatków wojskowych bez których można jedynie wygłaszać przemówienia potępiające agresorów. Próba generalna jaką była Gruzja utwierdziła kremlowskich szachistów, że nie podskoczy im ani niezdolny do działania biurokratyczny twór jakim jest Unia Europejska ani kunktatorskie Stany Zjednoczone. Z zaistniałej sytuacji Putin i jego szachiści wyciągnęli wnioski i dokonali Anschlussu Krymu co poszło im zdumiewająco łatwo. Rosjanie zabrali sobie półwysep ot tak po prostu jak złodzieje walizkę pijanemu podróżnemu na dworcu Kurskim w Moskwie.
Niestety wszystko wskazuje na to, że pójdą dalej a przy okazji będą próbować wkręcić w zajmowanie Ukrainy Polskę. Przyjęcie rosyjskich propozycji w tej sprawie niewątpliwie skończy się dla nas fatalnie. Wspólne kondominium polsko-rosyjskie będzie etapem na drodze do całkowitego zdominowaniem naszego kraju przez Moskwę dokładnie tak jak to miało miejsce pod koniec XVIII wieku.
Niezależnie od tego na ile rosyjskie propozycje są poważne mogą w Polsce znaleźć się wpływowe środowiska, które chętnie je przyjmą. Nie wiadomo jak w tej kwestii zachowa się Donald Tusk po ewentualnych kolejnych zwycięskich wyborach. Dzisiaj głośno potępia Putina bo to jest trendy a przecież niedawno nie mógł się go nachwalić. Kolejna wolta to dla dla premiera żaden problem.
Jeżeli kolejne wybory wygra Kaczyński to taki wariant współpracy jaki proponuje nam Babakow lub Żyrinowski odpada. Wtedy jednak istnieje niebezpieczeństwo, że wpadniemy w drugą pułapkę zastawioną na nas przez Rosjan a mianowicie damy się wkręcić w daleko idącą współpracę z banderowcami będącymi kremlowską agenturą. Taki wariant też skończyłby się dla nas fatalnie. Pozostaje mieć nadzieję, że Kaczyński ma więcej zdrowego rozsądku niż jego pożal się Boże doradcy do spraw wschodnich. Być może przypadek piewcy banderowców- Pawła Kowala go czegoś nauczył.
Dzisiaj jedyna sensowną polska polityką w kwestii ukraińskiej wydaje się być daleko idący dystans, coś w rodzaju splendid isolation. Aby w jakikolwiek sposób tam się zaangażować musi być spełniony jeden zasadniczy warunek: Ukraińcy muszą sami pozbyć się banderowców destabilizujących swój kraj na polecenie Kremla. Liczyłbym na kogoś z kręgu tamtejszych wojskowych, ponieważ Arsenij Jaceniuk i gazowa księżniczka Julia Tymoszenko to postacie niepoważne. Gdyby tak się stało to Polska powinna udzielić Ukrainie wszelkiego możliwego poparcia także militarnego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz