Kolejna okazja do politycznej rozgrywki nadarzyła się w 1916. Niemcy utknęli na zachodzie i doszli do wniosku, że Polacy mogli by im dać jakiś milion rekrutów. Wydali nawet jakiś manifest obiecujący nam gruszki na wierzbie. Pojechałem więc do Warszawy i próbowałem negocjować z szarogęszącym się w Polsce generałem Beselerem. Pruskie oberbydlę to wyjątkowa obrzydliwość ale ten jeszcze uważał się za uczonego i wielkiego pana. Zaczął mi z takim zapałem opowiadać jakim to dobrodziejstwem dla Polski będzie nasza współpraca, że chyba sam w to uwierzył. Od razu postawiłem sprawę jasno: milion rekrutów jak najbardziej ale pod moim dowództwem i po utworzeniu polskiego rządu. Zdziwił się jakby go piorun trzasnął. Oczywiście te pruskie bydlaki żadnych warunków nie przyjęły. Ochotników na ich wezwanie nie było i żadnej współpracy też. A całą tą hecę z przysięgą na wierność cesarzowi do której chcieli nas zmusić przyjąłem z ulgą. Wszyscy uważali, że to klęska a ja dopiero w więzieniu odetchnąłem. Na co nam Niemcy skoro w Rosji wybuchła rewolucja a Ameryka przystąpiła do wojny, teraz tylko czekać aż Francuzi, Anglicy i Amerykanie spuszczą manto Niemcom. Dokładnie tak się stało. A w 1918 roku – jak w legionowej piosence – „ni z tego, ni z owego była Polska na pierwszego”. Jak po klęsce wojsko się zaczęło buntować w Niemczech Prusacy w te pędy wypuścili mnie z Magdeburga. Przyjeżdżam do Warszawy a tam na ulicach radość jedynie u młodzieży. Od rozmów z rodakami jedynie zęby mnie rozbolały. Wszyscy nabzdyczeni i nadęci jakby się grochu objedli a całe ich gadanie to jakby burczeli kiszką stolcową. Ten kraj jest jak piękna kobieta z paskudnym, zlepionym ropą kołtunem. Trzeba go umyć i rozczesać na każdy włos z osobna i dopiero wówczas można zapleść piękny warkocz. Same sprzeczności w tej mojej biednej głowie. Gadam na Polskę, że taka i owaka a przecież jej służę jak ten pies na łańcuchu, nie ujadam za dużo ale ugryźć potrafię. To co zastałem w Warszawie to dziki chaos sądów, zdań, myśli, dziki chaos ugrupowań, dziki chaos, niemożliwy do ułożenia w jakiejkolwiek łamigłówce. To, że z tego chaosu udało mi się wyprowadzić państwo na jakąś ścieżkę to cud jakiś. Najpierw rozmowa z księciem Lubomirskim, ten z ulgą przekazał mi to co udało się samodzielnie zorganizować Radzie Regencyjnej mimo kurateli niemieckiej. Potem rozmowa z towarzyszami socjalistami. Do nich prosto z mostu: panowie działałem i walczyłem z wami w PPS ale teraz wysiadam z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość. Nie wiem gdzie dalej chcecie jechać skorośmy wszyscy w rękach tych co wojnę wygrali, Ententy: Francji, Anglii i Stanów Zjednoczonych. Problem był z endecją, siedzieli w Paryżu a ci durnie z Ententy tylko z nimi chcieli gadać. A stosunki moje z Dmowskim jak to bywa z facetami co do jednej kobiety kiedyś uderzali. Maria, piękna Maria wszyscy się w niej kochali. Od parunastu lat to złośliwe babsko nie chce mi dać rozwodu. Tak się kończy romantyczna wielka miłość. A z Dmowskim się dogadałem, wystarczyło premierem zrobić Paderewskiego i już im sie wydawało, że Naczelnik Państwa to malowany jest a premier prawdziwy a wyszło odwrotnie. Chciałem jak najszybciej wyborów do Sejmu ustawodawczego, żeby władzę dostać od niego a nie od któregoś z tych zasrańców. No i udało się, zostałem Naczelnikiem Państwa, które zanim jeszcze na dobre powstało to juz wzbudził powszechną wrogość. Chaos wewnątrz kraju i na zewnątrz. Przepychanki ze wszystkimi. Któż to nie chciał kawałka Polski jak swego: Niemcy, Czesi, Ukraińcy, Litwini, Hiperborejczykowie i kto tam żyw jeszcze. A ja się dość szybko zorientowałem, że pomyliłem powstania, szykowałem się do styczniowego, analizowałem bitwy i potyczki a powinienem studiować listopadowe. Jeszcze w szkole zastanawiałem się dlaczego powstania się nie udały, książek odpowiednich nie było a starsi jak rozmawiali o tym to rzadko i niechętnie. A ile było przy tym gadania o szaleństwie romantycznie otumanionej młodzieży i konieczności rozsądku i trzeźwości. Ależ by się zdziwili ci wszyscy wyznawcy funta kłaków niewartego umiaru jakby zobaczyli, że jednak ten romantyzm, ta poezja, to szaleństwo zwyciężyły. Ci co poszli w zimową noc 1863 roku byli dla mnie prawdziwymi bohaterami mimo wszystkich ich błędów. Imponowali mi też Podchorążowie co zaatakowali w noc listopadową 1830 Belweder ale ci, którzy wzięli na siebie dowództwo w wojnie z Rosją to już nie. Generałowie Chłopicki, Skrzynecki i Krukowiecki- sami kunktatorzy, nic nie robili i czekali aż Moskal ich zawojuje. Jedyny rozsądny wśród nich, Prądzyński radził żeby atakować ale nikt go nie słuchał. A prawdę mówiąc to i on był dupa nie generał. Cały czas wymyślał mądre plany, jeden za drugim ale żadnego nie wprowadził w życie bo wódz to nie tylko bystra głowa ale i charakter. Plany nawet najmądrzejsze nic nie warte bez czynu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz