Pod koniec lipca 1914 wojna w końcu wybuchła a już 6 sierpnia I kadrowa ruszyła do Królestwa Polskiego. 144 najlepszych dowódców przyszłego powstania, które nie wybuchło. Wszystko działo się inaczej niż powinno. Naiwnieśmy sądzili, że Polacy są jak paczka z dynamitem do którego lont jedynie wystarczy a okazali się omszałym głazem. Starzyński płakał jak opowiadał o wjeździe do Skały. Tej samej skały gdzie Langiewicz i Jeziorański roznieśli Rosjan w marcu 1863 roku. Nasi wjechali na rynek śpiewając na całe gardło "Jak to na wojence ładnie". Jak to szło? Popamiętają nas Moskale jak dostali w skórę w Skale, ze Staszowa ich wyprzemy, aż o Kijów się oprzemy. O Kijów oparliśmy się potem. A wtedy w Skale zebrał się tłum gapiów na rynku, żadnego powitania a w oczach wrogość, nikt naszym nie podał nawet szklanki wody czy kromki chleba. O obrok dla koni trzeba było się wykłócać. Naród wspaniały ale ludzie kurwy. Zresztą to nie ich wina, pod ruskim panowaniem wszystko musi się prędzej czy później skurwić. Pewnie można się przyzwyczaić i żyć choćby w wychodku a po pewnym czasie przestaje się zwracać uwagę na smród. Jak to mówią Rosjanie so wriemieniem czieławiek oswołocziwajetsia. Jeszcze trochę ich panowania i wszyscy staną się bydlętami okładanymi nahajką, które zapomniały, że są ludźmi. Aż dziw bierze, że w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka. Wszędzie było tak samo, wrogość, w najlepszym wypadku obojętność, żadnych ochotników. Tyle lat pracy diabli wzięli. Klęska kompletna. Miałem być ptakiem swobodnie fruwającym nad zaborcami a okazało się, że jestem takim co im może co najwyżej na parapet nakakać. Jedyne co udało się zrobić to stworzyć legiony jako austriackie formacje ochotnicze. Pokazaliśmy co potrafimy, choćby ten Łowiczówek w grudniu, nigdy go zapomnę. Porucznik Burhardt, prowadząc batalion, zdobył trzy szeregi okopów, zabezpieczonych drutami, wzniecając popłoch u nieprzyjaciela. Podporucznik Ścieżyński z 8 ludźmi wziął w okopach 100 nieprzyjacielskich żołnierzy, jako jeńców. Podporucznik Bortnowski, pomimo bolesnej rany w szczękę, pozostał w szeregu i kierował plutonem dalej. Podoficer Świderski na czele patrolu z 9 ludźmi przyprowadził, jako jeńców – pułkownika rosyjskiego, a przy nim 3 oficerów i 28 ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz