Strony

sobota, 18 kwietnia 2020

Zaraza roku szczura (16) O dobrowolnym uwięzieniu się ludzi, którzy nie popełnili żadnego przestępstwa


















"Było tyle więzień w mieście ile domów, ludzie, którzy byli w nich uwięzieni nie popełnili żadnego przestępstwa lecz zostali zamknięci z powodu swojego nieszczęścia co było dla nich nie do zniesienia."

Daniel Defoe "Dziennik roku zarazy"



Wszyscy z nielicznymi wyjątkami dobrowolnie uwięziliśmy się w naszych domach. W przeciwieństwie od XVII wiecznego Londynu nikt nas nie pilnuje. Gdybyśmy chcieli to wyszlibyśmy w każdej chwili i żadna policja czy wojsko nie byłoby w stanie nam w tym przeszkodzić. A jednak nie robimy tego, na początku wielu z nas po prostu się bało, teraz jednak już wiemy, że koronawirus chociaż niebywale zjadliwy to nie dżuma, która zabija 80 procent zarażonych. Wykonujemy zalecenia władzy wierząc, że maja sens w czym spora zasługa ministra o zapuchniętych z niewyspania oczach, który sprawia wrażenie człowieka ogarniającego sytuację. Zresztą być może tak jest. Pominę tutaj ekonomiczny aspekt tej sytuacji bo dla wszystkich jest jasne, że jak się będzie za długo zwlekać z odmrożeniem gospodarki to może już nie być co odmrażać. Czy rzeczywiście siedzenie w domach jest konieczne dowiemy się prędzej czy później, za parę miesięcy, za pół roku a może nawet za rok. Na dzień dzisiejszy wydaje się to być racjonalne tym bardziej, że tak naprawdę ciągle nie wiemy wszystkiego o zarazie roku szczura.

Jednak nawet uwięzienie na własne życzenie pozostaje uwięzieniem. Tylko niech mi nikt nie mówi, że ma to dobre strony bo nie ma żadnych. Jeżeli od kolejnego rozmówcy słyszę zapewnienie, że wreszcie ma czas na przeczytanie ciekawej książki, posłuchanie fajnej muzyki i obejrzenie interesującego filmu i że od tygodni nic innego nie robi to wiem, ze właśnie kończy mu się alkohol. Ta prawda, że są całe biblioteki do studiowania, całe fonoteki do odsłuchania i całe filmoteki do zachwycania ale ile można? Czy ktoś próbował całymi dniami nic innego nie robić tylko kontemplować sztukę? No chyba, że komuś kompletnie już odbiło i zapadł na opisywany przez Stendhala syndrom polegający na zupełnej utracie poczucia rzeczywistości poprzez obcowanie z arcydziełami.

Jeszcze większą bzdurą jest twierdzenie, że podczas kwarantanny wreszcie można zacząć na serio pielęgnować cnoty rodzinne. Zazwyczaj w telewizji wygłasza je jakiś psycholog lub psycholożka i brzmi to mniej więcej tak: "Do tej pory rodzice od rano do wieczora w robocie a potomstwo w szkole, zabiegani, zalatani nie mieli nawet czasu pogadać ale teraz kochani spotkało was szczęście o którym dotąd nie śmieliście nawet marzyć, siądziecie wszyscy razem i wreszcie możecie się dobrze poznać". Ostatnio słyszałem to w wykonaniu jakiegoś wyleniałego dziada, który wygłaszał te mądrości z ogromnym namaszczeniem i powagą a potem tego samego dnia mówiła dokładnie to samo młoda debilka chichocząc przy tym bez przerwy. Najwidoczniej ktoś zadbał aby ten przekaz trafił do różnych elektoratów. Wiem kto tym idiotom dał dyplomy z psychologii, nie wiem tylko kto im dal świadectwo ukończenia podstawówki gdyż jak mawia lud nie wystarczy mieć wyższe wykształcenie, trzeba mieć także odrobinę podstawowego.

Jeśli chodzi o tak szeroko reklamowe przebywanie na okrągło w wspólnym gronie to jeszcze pół biedy jak odbywa się ono na dużej powierzchni mieszkaniowej i każdy może chociaż na jakiś czas pójść w swoją stronę. Gorzej jeśli mamy do dyspozycji mieszkanko w blokowisku. Choćby mieszkali w nim sami aniołowie i z dziubków sobie jedli 24 godziny na dobę to na małym metrażu prędzej czy później dojdzie do harataniny. Zacznie się na przykład od uwagi o skarpety zostawione pod łóżkiem lub nie opuszczoną deskę klozetową czy też od czegoś równie romantycznego a skończy wygarnianiem sobie zaszłości z wielu lat. Potomstwo też potrafi dać nieźle popalić gdyż w czasie zarazy dzieci się nudzą. Z psychologicznego punktu widzenia to zjawisko najzupełniej normalne gdyż warunkiem każdego harmonijnego związku jest to aby ludzie chociaż na krótko mogli od siebie odpocząć nawet wówczas a może przede wszystkim wtedy gdy łączy ich głębokie uczucie. Trochę lepiej jest gdy małżonków łączą jedynie dzieci i kasa bo jak się ma jasne priorytety to można znieść naprawdę sporo.

Powiecie, że w ostateczności można wyjść ale na zewnątrz właściwie też nie lepiej. W dużych miastach nie wszędzie jest pusto. Przystanki w centrum opanowali żule, którzy już przekroczyli cienką granice oddzielającą agresywne żebractwo od wymuszenia. Teraz nadszedł ich czas i mogą sie odkuć za wszelkie upokorzenia. Nikt ich nie ruszy bo zawsze są w grupie a policja woli udzielić surowej reprymendy ojcu trójki małych dzieci po blokiem niż szarpać się z pijaną hołotą. W tramwaju czy autobusie każdy wie, że lepiej dać parę złotych niż zostać oplutym. Na szczęście operują głównie w centrum. Wyjazd samochodem też spore ryzyko bo kierowców teraz na lekarstwo a policja i straż miejska też muszą się czymś wykazać.

Na moim osiedlu puste ulice sprawiają przygnębiające wrażenie. Mój znajomy powiedział, ze kojarzą mu się ze scenami z horrorów klasy B, których scenariusz jest zawsze taki sam: wszystkich mieszkańców miasteczka co do jednego szlag trafił oczywiście z wyjątkiem głównego bohatera, którego dopiero coś wyjątkowo paskudnego trafi. Niestety ja mam skojarzenia jeszcze gorsze bo jak pierwszy wyszedłem na opustoszałe ulice to od razu przypomniał mi się Knin, miasto w Chorwacji będące serbską enklawą. Nie było tam mieszkańców, którzy na wieść o pojawieniu się żołnierzy chorwackich uciekli zostawiając cały swój dobytek, Tych, którzy sie nie pospieszyli wystarczająco odnaleziono później w żwirowni pod miastem. Opustoszałe ulice, puste domy sprawiały niesamowite, nierealne wrażenie mimo, że nie było widać żadnych zniszczeń a tylko ludzie zniknęli. Wszystkich, którzy powiedzą, że przesadzam chętnie zapytam o to jakie oni maja skojarzenia gdy wokół nie ma żywego ducha. Tylko nie mówcie, że nie macie żadnych.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz