sobota, 10 sierpnia 2024
Fragmenty nieopublikowanej powieści "Sierpień". Rozdział 2. Piłsudski (6)
Pośpiech wskazany bo siły mnie opuszczają. Męczy mnie to wszystko niezmiernie, od wielu dni na nogach i bez snu. I cały czas to udawanie, konieczność wypowiadania wzniosłych nonsensów gdy wszystko się wali. Sytuacja naszych wojsk to kalejdoskop zamętu, przez cały czas ten nieustanny, robaczkowy ruch większej ilości nieprzyjaciela, przerywany od czasu do czasu jak gdyby skokami - ruch trwający tygodnie, sprawia wrażenie czegoś nieodpartego, nasuwającego się jak jakaś ciężka, potworna chmura, dla której przegrody się nie znajdzie. Znowu jak wtedy w 1900 w więzieniu wydaje mi się czasem, że stoję u brzegu jakiejś otchłani, w którą zapadnę się już bezpowrotnie. Wtedy było tak samo, groziła mi szubienica ale zacności doktor Radziwiłłowicz poradził mi, żebym symulował obłęd, dokładnie objaśnił co i jak. Twierdził, że tylko ktoś w pełni zdrowy na umyśle i o silnej woli może wariata udawać. Słabszy zwariuje od tego naprawdę. Wypytywał o wszystko, co czuję, o czym myślę. Przyznałem mu się wtedy, że czasami ogarnia mnie melancholia, niekiedy tak silna, że przez parę dni nie mogę wstać z łóżka a wszystko jest jak za mgłą. Potem mija. Przyjrzał mi się uważnie i pokiwał głową. To depresja powiedział. Okazuje się, że mają ja nie tylko młodopolscy poeci ale także rewolucjoniści. Ów rzekomy obłęd to była to niezmiernie przykra gra. Nie mówiąc o głodzie, który mi bardzo dokuczał, tem bardziej, że żandarmi przysyłali mi w tym czasie wyszukane i smaczne obiady, które musiałem odrzucać. Po kilku tygodniach byłem tak zmęczony, iż postanowiłem przerwać. Siły mnie opuszczały, ledwie chodziłem... I widok tej otchłani, która mnie przyzywała. Przestałem więc udawać, zacząłem jeść i zachowywać się zupełnie naturalnie. Zabawne ale często gdy wydaje się, że to już koniec los się odwraca. Myślałem sobie, że się nie powiodło! Ha trudno!... Cóż robić!... Wtem drzwi otwierają się, wchodzą żandarmi, wołają mnie do kancelarii, niosą za mną rzeczy... Wywieziono mnie do Petersburga, do szpitala Św. Mikołaja. Okazało się, ze przerwa w obłędzie właśnie była potrzebna w rozwoju choroby, że ona ostatecznie przekonała obserwatorów, żem chory!.. Może i teraz będzie jakaś odmiana, znowu ta melancholia, doktor Radziwiłłowicz radził, że jak to się kiedyś znowu przydarzy to nic nie robić, położyć się, nie zmuszać się do niczego i czekać aż minie. Łatwo powiedzieć, jeśli teraz mnie to dopadnie to pomyślą sobie żem tchórz któren się sfajdał. Czym prędzej muszę wezwać Rozwadowskiego, wydać rozkazy i potem niech mnie szlag. Po paru dniach wstanę i jak ten cesarsko-królewski oficerek się spisał i właściwie wydał rozkazy to poprowadzę zwycięski atak. A jak nie to też poprowadzę atak. Ostatni, trzeba będzie iść przodem niech przynajmniej zabiją na polu walki żeby potem jakiś taki zasraniec piszący historie Polski nie przedstawił mnie jak tych co przegrali powstanie listopadowe.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz