Szukaj na tym blogu

czwartek, 13 kwietnia 2023

Sprawa Katynia toczy się nadal





















3 kwietnia 1940 roku NKWD rozpoczęło egzekucje polskich jeńców, do 10 maja strzałami w tył głowy zamordowano 22 tysiące oficerów. W październiku 1943 roku masowe groby odkryli polscy przymusowi robotnicy. 13 kwietnia 1943 roku informacje o odnalezieniu w lesie katyńskim 10 tysięcy zwłok podało Radio Berlin. Rosjanie oczywiście zaprzeczyli wszystkiemu i obrażeni zerwali stosunki dyplomatyczne z rządem generała Sikorskiego.
A jednak sprawa katyńska jest niezakończona i toczy się nadal na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim nadal na terenie państwa byłego ZSRR mieszka wielu Polaków, którzy nie mogą wrócić do Ojczyzny. Następny ważny aspekt to likwidacja w polskiej elity: prawników, lekarzy, urzędników, inżynierów czego fatalne skutki odczuwamy do dzisiaj. Sama zbrodnia nadal jest zakłamywana w Rosji w której większość mieszkańców nadal wierzy w niemieckie sprawstwo. Służą temu publikacje tamtejszych pseudouczonych mających wybielić wizerunek stalinizmu. Nawet u nas taki Stefan Niesiołowski twierdził, że Katyń nie był ludobójstwem.
Przy okazji kolejnej rocznicy mamy także wysyp mniej lub bardziej poprawnych merytorycznie artykułów, których autorzy próbują dociec jakie były przyczyny mordu na Polakach. Jedni piszą o związku z agresją ZSRR na Finlandię i obawach Stalina przed interwencją państw zachodnich. Inni analizują możliwość współpracy w 1940 roku NKWD i Gestapo w mordowaniu polskich elit. Moim zdaniem rozważania takie nie mają najmniejszego sensu gdyż motywacje Rosjan były oczywiste, imperium Stalina od samych swoich początków prowadziło politykę opartą na ludobójstwie, dlatego gdy polscy oficerowie znaleźli się w niewoli to ich zamordowano. Zastanawianie się nad przyczynami ma taki sam sens jak próby dociekań dlaczego zginęli ludzi w wyniku jakiegoś kataklizmu, trzęsienia ziemi czy tsunami. Natomiast warto przeanalizować nasze błędy, które doprowadziły kwiat polskiego społeczeństwa do trupich dołów w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Nie chodzi o to żeby rozdrapywać rany ale o wyciągnięcie z narodowej tragedii wniosków na przyszłość.
Zbrodnia katyńska była logiczną konsekwencją błędnej i w gruncie rzeczy prorosyjskiej polityki ekipy sanacyjnej. Józef Piłsudski, który nie miał złudzeń co do poziomu rządzącej ekipy sanacyjnej, krótko przed śmiercią przestrzegał swoich współpracowników mówiąc „beze mnie w wojnę nie leźcie, bo ją przegracie".
Stało się niestety dokładnie tak, jak przewidywał. Zaufany człowiek Komendanta, minister spraw zagranicznych Józef Beck odrzucił niemieckie żądania w sprawie Gdańska i eksterytorialnej autostrady przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich. W słynnej mowie sejmowej wygłoszonej 5 maja 1939 roku powiedział: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Trudno z tym się zgodzić. O ile honor rzeczywiście jest bezcenny dla jednostki, o tyle dla całego państwa kategoria ta nie ma zupełnie zastosowania. W życiu całych narodów liczy się zbiorowy interes, a ten w 1939 roku wymagał od Polski identycznego wyboru, jakiego dokonali Finowie, Węgrzy, Bułgarzy i Rumuni, którzy woleli raczej podporządkować się III Rzeszy, niż paść ofiarą sowieckiej agresji. W przeciwieństwie od nich wybraliśmy wariant najgorszy z możliwych, czego skutki odczuwamy do dzisiaj.
Stanisław Cat-Mackiewicz uważał, że ministra spraw zagranicznych, który nie uchronił swojego kraju od wojny, należałoby rozstrzelać. Moim zdaniem należałoby to samo zrobić z naczelnym wodzem, który wydaje rozkaz o nie podejmowaniu walki z agresorem. Marszałek Edward Rydz-Śmigły wydał 17 września następującą dyrektywę: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”. Jeszcze większym błędem był brak publicznego ogłoszenia przez rząd RP stanu wojny ze Związkiem Radzieckim. Ci, którzy posłuchali zbrodniczego rozkazu Rydza tym samym skazując swoich podwładnych na śmierć (tak jak to zrobił generał Langner we Lwowie) pewnie uważali się za realistów wolnych od rusofobii. Postępowanie polskich przywódców politycznych i wojskowych musi budzić zdumienie, ponieważ z pewnością wiedzieli oni, że Rosja sowiecka prowadzi politykę ludobójczą na szeroka skalę. Nie mniej dziwi postępowanie części kadry oficerskiej, która bez protestów zaakceptowała poddanie się Rosjanom.
Zasadne staje się pytanie jaki sens miałby zbrojny opór na wschodzie Rzeczpospolitej. Jerzy Łojek w swojej świetnej książce „Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych” wysuwa tezę, że było to jedyne sensowne wyjście. Armia Czerwona pomimo przewagi liczebnej miała ograniczoną wartość bojową, po tym jak Stalin wymordował w 1937 roku większość kadry dowódczej. Potwierdzają to niepowodzenia Rosjan w wojnie z Finlandią. Rząd RP powinien wypowiedzieć wojnę ZSRR i zamknąć się we Lwowie, którego zdobycie mogłoby stanowić dla najeźdźcy nie lada problem. Według Łojka zmieniłoby to stosunek światowej opinii publicznej do napaści na Polskę uświadamiając wszystkim, że agresorem jest nie tylko Hitler, ale i Stalin. Niestety w polski rządzie i dowództwie zwyciężył „realizm", którego prostą konsekwencją był Katyń.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz