Rosjanie
wielokrotnie naruszali przestrzeń powietrzną Turcji od rozpoczęcia
działań w Syrii pod koniec września. Ankara dwukrotnie wzywała w
tej sprawie rosyjskiego ambasadora, który zwalał wszystko na
kiepskie warunki pogodowe. Nikogo to specjalnie nie dziwiło gdyż
powietrzne harce Rosjan nad państwami NATO to rzecz normalna,
zdarzało się to już nad Polską i Norwegią. We wtorek jednak
kolejny rajd rosyjskiego bombowca został zakończony celnie
wystrzeloną rakietą z tureckiego myśliwca.
Z
Turkami w ogóle Rosjanie maja zgryz i to od czasów carycy
Katarzyny, która rozpoczęła systematyczne niszczenie Imperium
Ottomańskiego. Ideologiczne uzasadnienie parcia w tym kierunku
możemy znaleźć w „Dzienniku pisarza” Dostojewskiego z czasów
wojny rosyjsko-tureckiej, który z piana na ustach gromił
zdradziecki Zachód uniemożliwiający wskrzeszenie Bizancjum pod
berłem carów.
Putinowi
też nie idzie z Turkami, można by zaryzykować twierdzenie, że
utrzymanie się premiera a teraz prezydenta Erdogana u władzy to
największa klęska Rosjan ostatnimi czasy. W maju 2013 roku doszło
do masowych wystąpień opozycjonistów wszelkiej maści chcących
obalić turecki rząd. Nie wyszło a przecież działano według
najlepszych wzorów sprawdzonych w Rumunii i na Ukrainie: najpierw
burzy się lud, potem jakaś setka protestujących ginie i władza
musi paść. W Turcji nie udało się zrealizować tego scenariusza
gdyż co prawda demonstrantów na placu Taksim było sporo ale
niewielu zginęło. Być może dlatego, że Erdogan w przeciwieństwie
do Ceausescu i Janukowycza zdążył przeprowadzić na czas czystki w
policji i służbach. Teraz to jedyne państwo, które może
cokolwiek zrobić Rosji gdyż nie tylko dysponuje prawie milionową
armią ale może też na przykład zbuntować i odpowiednio wspomóc
ludy tiurskie mieszkające od Krymu po Sinkiang.
Po
wtorkowej strzelaninie pod pogodnym niebem Bliskiego Wschodu światowe
media wpadły w histerię, niektórzy na serio biorą pogróżki
Putina insi boja się kolejnej wojny, która jednak nie wybuchnie.
Nie wykluczałbym jednak lokalnych starć powietrznych nad Syrią
gdyż Rosjanie mogą w odwecie zacząć bombardować mieszkającą
tam turkmeńską mniejszość nastawiona zresztą bardzo wroga w
stosunku do reżimu Asada. Wtedy Turcy mogą przystąpić do
zwalczania rosyjskich maszyn, gdyby jednak do tego doszło
stawiałbym raczej na bisurmanów w F16.
Spośród
wielu komentarzy najbardziej niedorzeczne wydają mi się
stwierdzenia iż to NATO do którego należy Turcja postanowiło dać
nauczkę Rosjanom. Nic bardziej błędnego. O stosunku NATO do Turcji
świadczy afera ujawniona ponad rok temu przez służby największego
europejskiego członka tej organizacji-Niemcy. Według dziennika „Die
Welt” powołującego się na Federalną Służbę Wywiadu Turcy
uruchomili program jądrowy. Strasznie to oburzyło Niemców gdyż
jak twierdzą stanowi to groźbę „wyścigu zbrojeń w regionie”
a tego właśnie nasi miłujący pokój sąsiedzi bardzo ale to
bardzo nie lubią. Sami Turcy oczywiście gorliwie zaprzeczają
jakoby nawet myśleli o posiadaniu bomby atomowej co nie
przeszkodziło im nabyć wirówek potrzebnych do wzbogacania uranu od
bratniego, islamskiego Pakistanu.
Po co
Ankarze ładunki nuklearne? Ano chociażby po to aby jakiś
Żyrinowski czy inny syn Rosjanki i prawnika nie mógł Turkom
grozić, że ich zmiecie z powierzchni ziemi atakiem jądrowym. Po to
także aby Putin nie mówił, że w dwa dni zrealizuje marzenie
Dostojewskiego i prawosławni zajmą Stambuł bywszyj Konstantynopol.
Cóż
to wszystko jednak obchodzi Niemców? Okazuje się, że jednak sporo.
Fakt, że to oni podnieśli raban o turecka bombę atomową świadczy,
że współpracują z Rosjanami ściślej niż by się wydawało.
Putinowi nijak ganić Turków za nuklearne zbrojenia skoro sam grozi
wszystkim dookoła wysłaniem w Kosmos. Co innego jego przyjaciele z
Berlina, znani pacyfiści i przeciwnicy rozkręcania spirali zbrojeń.
A swoją drogą szkoda, że Polska nie idzie w ślady Turcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz