17
września źle nam się kojarzy ze względu na kolejną rocznicę IV
rozbioru Polski w 1939 roku, który był logiczną konsekwencją
błędnej i w gruncie rzeczy prorosyjskiej polityki sanacji. Józef
Piłsudski, który nie miał złudzeń co do poziomu rządzącej
ekipy, krótko przed śmiercią przestrzegał swoich współpracowników
mówiąc „be ze mnie w wojnę nie leźcie bo ją przegracie”.
Stało się niestety dokładnie tak jak przewidywał. Zaufany
człowiek Komendanta, minister spraw zagranicznych Józef Beck
odrzucił niemieckie żądania w sprawie Gdańska i eksterytorialnej
autostrady przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich. W słynnej mowie
sejmowej wygłoszonej 5 maja 1939 roku powiedział: „My w Polsce
nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w
życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą
jest honor.” Trudno z tym się zgodzić. O ile honor rzeczywiście
jest bezcenny dla jednostki o tyle dla całego państwa kategoria ta
nie ma zupełnie zastosowania. W życiu całych narodów liczy się
zbiorowy interes a ten w 1939 roku wymagał od Polski identycznego
wyboru jakiego dokonali Finowie, Węgrzy, Bułgarzy i Rumuni, którzy
woleli raczej podporządkować się III Rzeszy niż paść ofiarą
sowieckiej agresji. W przeciwieństwie od nich wybraliśmy wariant
najgorszy z możliwych czego skutki odczuwamy do dzisiaj.
Kiedyś czytałem opowiadanie z gatunku fantastyki historycznej w którym III Rzesza sprzymierzona z Polską błyskawicznym atakiem niszczy Związek Radziecki. W 1944 roku Amerykanie miażdżą Niemców przy pomocy bomb atomowych. Na placu boju pozostaje Polska oczywiście od morza do morza. Tak dobrze to by pewnie nie było i wszystko by się skończyło tak jak się skończyło. Jednak zadane nam straty zwłaszcza ze strony okupanta sowieckiego byłyby mniejsze i chociażby dlatego warto było postąpić tak jak inne państwa, które znalazły się w potrzasku pomiędzy dwoma złowrogimi totalitaryzmami.
Stanisław Cat-Mackiewicz uważał, że ministra spraw zagranicznych, który nie uchronił swojego kraju od wojny należałoby rozstrzelać. Moim zdaniem należałoby to samo zrobić z naczelnym wodzem, który wydaje rozkaz o nie podejmowaniu walki z agresorem. Marszałek Edward Rydz-Śmigły wydał 17 września następującą dyrektywę: „ Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.” Jeszcze większym błędem był brak publicznego ogłoszenia przez rząd RP stanu wojny ze Związkiem Radzieckim. Ci, którzy posłuchali zbrodniczego rozkazu Rydza tym samym skazując swoich podwładnych na śmierć ( tak jak to zrobił generał Langner we Lwowie) pewnie uważali się za realistów wolnych od rusofobii. Postępowanie polskich przywódców politycznych i wojskowych musi budzić zdumienie, ponieważ z pewnością wiedzieli oni, że Rosja sowiecka prowadzi politykę ludobójcza na szeroka skalę. Nie mniej dziwi postępowanie części kadry oficerskiej, która bez protestów zaakceptowała poddanie się Rosjanom.
Zasadne staje się pytanie jaki sens miałby zbrojny opór na wschodzie Rzeczpospolitej. Jerzy Łojek w swojej świetnej książce „Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych” wysuwa tezę, że było to jedyne sensowne wyjście. Armia Czerwona pomimo przewagi liczebnej miała ograniczona wartość bojową po tym jak Stalin wymordował w 1937 roku większość kadry dowódczej. Potwierdzają to niepowodzenia Rosjan w wojnie z Finlandią. Rząd Rp powinien wypowiedzieć wojnę ZSRR i zamknąć się we Lwowie, którego zdobycie mogłoby stanowić dla najeźdźcy nie lada problem. Według Łojka zmieniłoby to stosunek światowej opinii publicznej do napaści na Polskę uświadamiając wszystkim, że agresorem jest nie tylko Hitler ale i Stalin. Niestety w polski rządzie i dowództwie zwyciężył „realizm”, którego prostą konsekwencją był Katyń.
Kiedyś czytałem opowiadanie z gatunku fantastyki historycznej w którym III Rzesza sprzymierzona z Polską błyskawicznym atakiem niszczy Związek Radziecki. W 1944 roku Amerykanie miażdżą Niemców przy pomocy bomb atomowych. Na placu boju pozostaje Polska oczywiście od morza do morza. Tak dobrze to by pewnie nie było i wszystko by się skończyło tak jak się skończyło. Jednak zadane nam straty zwłaszcza ze strony okupanta sowieckiego byłyby mniejsze i chociażby dlatego warto było postąpić tak jak inne państwa, które znalazły się w potrzasku pomiędzy dwoma złowrogimi totalitaryzmami.
Stanisław Cat-Mackiewicz uważał, że ministra spraw zagranicznych, który nie uchronił swojego kraju od wojny należałoby rozstrzelać. Moim zdaniem należałoby to samo zrobić z naczelnym wodzem, który wydaje rozkaz o nie podejmowaniu walki z agresorem. Marszałek Edward Rydz-Śmigły wydał 17 września następującą dyrektywę: „ Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.” Jeszcze większym błędem był brak publicznego ogłoszenia przez rząd RP stanu wojny ze Związkiem Radzieckim. Ci, którzy posłuchali zbrodniczego rozkazu Rydza tym samym skazując swoich podwładnych na śmierć ( tak jak to zrobił generał Langner we Lwowie) pewnie uważali się za realistów wolnych od rusofobii. Postępowanie polskich przywódców politycznych i wojskowych musi budzić zdumienie, ponieważ z pewnością wiedzieli oni, że Rosja sowiecka prowadzi politykę ludobójcza na szeroka skalę. Nie mniej dziwi postępowanie części kadry oficerskiej, która bez protestów zaakceptowała poddanie się Rosjanom.
Zasadne staje się pytanie jaki sens miałby zbrojny opór na wschodzie Rzeczpospolitej. Jerzy Łojek w swojej świetnej książce „Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych” wysuwa tezę, że było to jedyne sensowne wyjście. Armia Czerwona pomimo przewagi liczebnej miała ograniczona wartość bojową po tym jak Stalin wymordował w 1937 roku większość kadry dowódczej. Potwierdzają to niepowodzenia Rosjan w wojnie z Finlandią. Rząd Rp powinien wypowiedzieć wojnę ZSRR i zamknąć się we Lwowie, którego zdobycie mogłoby stanowić dla najeźdźcy nie lada problem. Według Łojka zmieniłoby to stosunek światowej opinii publicznej do napaści na Polskę uświadamiając wszystkim, że agresorem jest nie tylko Hitler ale i Stalin. Niestety w polski rządzie i dowództwie zwyciężył „realizm”, którego prostą konsekwencją był Katyń.
Jeżeli
przyjrzeć się mapie pokazującej IV rozbiór Polski w wyniku paktu
Ribbentrop-Mołotow, to co zobaczymy jest poniekąd syntezą nie
tylko naszych tysiącletnich dziejów ale także bliższej i dalszej
przyszłości. Wystarczy przypomnieć zniszczenie państwa polskiego
w XI wieku przez wspólną akcję króla Niemiec a zarazem cesarza z
władcą Rusi kijowskiej oraz rozbiory pod koniec XVIII wieku.
Kolejny rozbiór nie musi wcale wyglądać taj jak poprzednie, może
się odbyć jedynie w sferze ekonomicznej z zachowaniem wszelkich
pozorów istnienia niezależnego państwa polskiego. Niestety nasza
sytuacja geopolityczna jest w głównych zarysach podobna jak przed
wybuchem II wojny światowej a ekipa rządzącą polską jest równie
fatalna jak triumwirat Mościcki, Rydz-Śmigły i Beck.
Mnie
osobiście 17 września kojarzy się nie tylko z IV rozbiorem
dokonanym w 1939 ale także z zaprzepaszczoną szansą na
zabezpieczenie Polski przed zakusami Rosji w 2009 roku. Niedawno
Charles Kupchan ( nomen omen) dyrektor ds. Europy w Radzie
Bezpieczeństwa Narodowego przy Białym Domu oświadczył, że
utworzenie stałych baz NATO w Polsce i krajach nadbałtyckich nie
jest możliwe ponieważ byłoby to sprzeczne z umową z Rosją z 1997
roku. Zapomniał tylko dodać, że Rosja już dziesięć razy złamała
tę umowę i powoływanie się na nią to kiepska wymówka. Z kolei
twierdzenie pana Kupchana jakoby na szczycie NATO w Walii miano się
„ koncentrować na szukaniu środków mogących wzmocnić
bezpieczeństwo krajów Europy środkowej i wschodniej” to po
prostu jaja z pogrzebu. Zanim jednak zaczniemy rzucać gromy na
wiarołomnych sojuszników znad Potomaku chciałbym przypomnieć, że
zaistniała sytuacja to w znacznej mierze wina aktualnej ekipy
rządowej. Pozwolę sobie przytoczyć mój własny artykuł na ten
temat sprzed 5 lat.
Wbrew
temu co się potocznie w Polsce sądzi Amerykanie nienawidzą nas i
głęboko nami gardzą. Antypolonizm jest jednym ze składników
amerykańskiej mentalności a samo określenie „Polak” jest tam
uważane za wyjątkowo obraźliwe. Jak ktoś nie wierzy to niech się
pośmieje z polish jokes albo obejrzy film w którym główny bohater
grany przez Burta Reynoldsa twierdzi, że polski hymn można jedynie
wypierdzieć. Można też poczytać sobie New York Timesa, który
zarzuca nam wszelkie możliwe zbrodnie- począwszy do holocaustu,
który miał się dokonać w polskich obozach koncentracyjnych a na
torturowaniu talibów skończywszy. Mimo to nie mam żadnej
satysfakcji, że nie będzie amerykańskiej tarczy antyrakietowej w
Polsce.
Gdy
jednak w grę wchodzi interes narodowy należy odrzucić emocje i nie
wolno się kierować sympatią bądź antypatią. Amerykanie mają
nas gdzieś ale gdyby już postawili swoje instalacje wojskowe w
Polsce to broniliby ich. Tarcza antyrakietowa była dla nas wartością
samą w sobie, którą rząd Tuska odrzucił targując się z
Jankesami. Próby wyciągnięcia od nich jakiejś kasy przy
równoczesnym podnoszeniu argumentu o niebezpieczeństwie na jakie
się narażamy były po prostu żałosne i tylko utwierdziły ich w
pogardzie jaką żywią do nas.
Podejrzewam,
że warunki strony polskiej od początku były zaporowe a Tusk i
Sikorski zrobili wszystko aby umowa nie została na czas
sfinalizowana. Dokładnie tak jak życzyłby sobie tego Kreml.
Wpływowa i potężna, rosyjska partia w Polsce od początku dyskusji
nad tarczą używała wszelkich możliwych argumentów przeciwko
obecności Jankesów w Polsce. Co ciekawe rzadko używano tezy o
niedrażnieniu wielkiego sąsiada na Wschodzie. Bardziej skuteczna
okazała się retoryka mówiąca o amerykańskim imperializmie (o
rosyjskim jakoś nikt nie wspominał) i wystawianiu się na
ewentualny atak. Efektem propagandowej i w gruncie rzeczy
prorosyjskiej kampanii jest przekonanie 70 procent polskiego
społeczeństwa o szkodliwości tarczy.
To
co miał w tej sprawie do powiedzenia Donald Tusk było jak zwykle
kłamliwe i niekonkretne. W necie pełno było radosnych komentarzy z
powodu wystawienia nas przez Jankesów. Większa radość panowała
chyba tylko w Rosji i Iranie. Spora część internautów
autentycznie się cieszyła z powodu utarcia nosa znienawidzonym
kaczorom optującym za tarczą. To o nich Rafał Ziemkiewicz trafnie
kiedyś napisał, że dostają małpiego rozumu gdy tylko pada
wzmianka o braciach Kaczyńskich. Nikt już nie będzie pamiętał o
tym gdy będziemy odczuwać skutki fatalnych rokowań w sprawie
tarczy. Gdyby je szybciej sfinalizowano Jankesi zaangażowali by się
bardziej i Obama nie mógłby się tak łatwo wycofać. Zapamiętajcie
tę złowrogą datę:17 września 2009. W 70 rocznicę napaści ZSRR
na Polskę utraciliśmy najważniejszy atut przeciwko rosyjskiej
dominacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz