Szukaj na tym blogu

wtorek, 29 października 2024

Przesłanie Pana Herberta


Zbigniew Herbert, Obory, 1972 r.

Często pada pytanie jak ma się twórczość poetów i moralistów głoszących wzniosłe hasła do ich własnego życiorysu. Zazwyczaj nijak co budzi radość autorów takich jak Paul Johnson wytykających intelektualistom hipokryzję. W Polsce sztandarowym przykładem rozbieżności pomiędzy płomienną twórczością a konkretnym działaniem jest postępowanie Adama Mickiewicza, który sławił powstanie listopadowe unikając w nim uczestnictwa. Inna sprawa, że miał całkowitą rację- lepszy żywy poeta niż kiepski żołnierz, który pewnie zginąłby w pierwszej potyczce.
Zazwyczaj żywot moralistów wszelkiej maści jest niezbyt budujący. Max Scheler zapytany o tą sprzeczność stwierdził, że filozof jest jak drogowskaz, który drogę wskazuje, ale sam nią nie chodzi. Najwybitniejszy polski współczesny poeta- Zbigniew Herbert jest wyjątkiem potwierdzającym tę regułę, jego twórczość nie tylko wskazuje drogę ale autor sam nią poszedł ponosząc wszelkie tego skutki. Spróbujmy zastanowić jak się mają wskazania zawarte w najbardziej znanym wierszu Herberta „Przesłanie pana Cogito” do postępowania autora:
Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzuca grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie

strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swa błazeńską twarz

powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych

strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twojego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy

czuwaj - kiedy światło w górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę

powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku

a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku

idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów

Bądź wierny idź

W 1998 roku Zbigniew Herbert udał się do „ciemnego kresu”. Całe swoje życie szedł wyprostowany, nie dał się zhańbić współpracą z komunistami tak jak wielu innych luminarzy polskiej kultury twierdzących potem, że pokąsał ich Hegel. Był człowiekiem odważnym i śmiałym za co zapłacił wysoka cenę. Celem jego życia było dawanie świadectwa poprzez walkę z kłamstwem i obłudą, której nie zawahał się zarzucić tym, którzy uchodzili za nietykalne święte krowy.
Skutecznie wystrzegał się niepotrzebnej dumy pomimo, ze miałby do niej prawo jak mało kto. Był człowiekiem niezłomnych zasad ale również obdarzonym ogromnym poczuciem humoru i zdolnym do autoironii. Zakładał zresztą słusznie, że jego wielkość ocenią czytelnicy a nie salon. Obcy był mu cynizm czy chęć urządzenia się, nie dotknęła go oschłość serca będąca przypadłością nie tylko ludzi wybitnych. Krytyczny wobec własnych osiągnięć miał świadomość, że jego „błazeństwo” jest najwyższej próby intelektualnej.
Oparcie dla swojej twórczości znajdował w „źródłach zarannych”, znana jest jego fascynacja Biblią, dziełami starych mistrzów oraz pięknem krajobrazów. Nie był typem intelektualisty oderwanego od życia, cechowała go czujność wobec wszelkiej maści oszustów intelektualnych i hochsztaplerów. Stad brała się jego przenikliwa ocena Michnika i Miłosza. Nigdy nie dał się ogłupić powszechnie lansowanemu kłamstwu zarówno w czasach komuny jak i III Rzeczpospolitej.
Jego twórczość podręczniki określają jako klasycyzm nawiązujący do wzorów kultury antycznej. Klasycyzm ten jest jednak szczególny, nadaje on nową, żywa treść wielkim zaklęciom ludzkości, bajkom i legendom. Herbert słusznie zakłada, że niezmienna jest nie tylko natura człowieka ale także mechanizmy rządzące historią. Dlatego też ma sens „powtarzanie wielkich słów” najwybitniejszych autorów starożytności.
Ponieważ nigdy nie opuszczała go pogarda dla łajdaków to  szpicle i tchórze z ulgą udali się na jego pogrzeb. Następnego dnia życiorys oprócz kornika zaczął mu pisać Tomasz Jastrun twierdzący, że twórca pana Cogito był wariatem. W felietonieopublikowanym w paryskiej "Kulturze" możemy przeczytać, że Herbert wpadł w „ szpony neoendecji” , „dał się użyć jako młot na polskich intelektualistów” i „utwierdzał skrajną prawicę, że gardła należy przegryzać”. Jastrun wyjaśnia, że wspomniał o „chorobie Herberta”, ponieważ nie mógł „spokojnie patrzeć, jak prasa narodowo-katolicka bierze Herberta do swego obozu”. Można by z tego wywnioskować, że gdyby autor „Barbarzyńcy w ogrodzie” publikował w prasy michnikowskiej to zostałby uznany za normalnego.
Przesłanie pana Cogito kończy się wezwaniem "Bądź wierny". Zasadne jest pytanie komu właściwie należy być wiernym? Dla Herberta odpowiedź jest oczywista- wartościom wykraczającym ponad nasze jednostkowe życie a więc wielkim sprawom, ojczyźnie, sumieniu, rodzinie, swojemu otoczeniu. Taka postawa naraża nas co prawda na „ śmierć na śmietniku” jednak sprzeniewierzenie się wartościom powoduje, że życie staje się bezsensowne.
W systemie wartości Herberta najważniejsza jest wierność, jej przeciwieństwem jest zdrada będąca zaprzeczeniem wszystkiego w co wierzył. To właśnie zdrada była tym czego nie mógł wybaczyć polskim elitom. Tak o tym mówił w rozmowie z Jackiem Trznadlem:
(...)Ci ludzie sądzili, że naród to masa, z natury głupia, i natchniona mniejszość musi prowadzić tę trzodę. Taki jest początek każdego systemu faszystowskiego - samozwańcza elita, która narzuca reszcie społeczeństwa marszu ku świetlanej przyszłości.
A teraz niskie pobudki materialne. Stymulowano je. Chodziło o to, żeby elitę, elitę intelektualną, oddzielić od tego nędznego życia tak zwanego narodu. Więc naprzód zaczęto budować akwarium w Krakowie, potem była Łódź, i w końcu Warszawa, centrala. Nie zawsze potrzebne jest aż studium socjologiczne. Jakże pouczającą lekturą jest lista lokatorów w Alei Róż, to jest proste, nie wymaga ukończenia szkoły znakomitych Ossowskich, każdy dozorca to rozumie.

W liście Herberta do Stanisława Barańczaka można znaleźć kapitalna charakterystykę czasów prlu ( oryginalne określenie autora „ Barbarzyńcy w ogrodzie”): O pomstę do nieba woła sama struktura społeczno-ekonomiczna PRL-u. Około dziesięciu procent. Czyli około 4 milionów obywateli żyło w warunkach dobrych, bardzo dobrych, choć nie luksusowych jak na Zachodzie. Była to przede wszystkim nomenklatura, ale także wolne zawody, lekarze, adwokaci, inżynierowie oraz ponad wszystko ustanowiona przez reżim elita pisarzy, artystów, plastyków, muzyków. Zarabiali oni więcej niż nomenklatura i do tego towarzyszyły im liczne przywileje w postaci wyjazdów zagranicznych, willi etc., nie mówiąc już o odznaczeniach w rodzaju Budowniczy Polski Ludowej, które wpływały na i tak już świetne emerytury. Pogrzeb zwykle na koszt państwa. Reszta, znakomita reszta, rzędu 33 milionów, żyła w niedostatku i nędzy. Chłopi mieszkali w przedpotopowych chałupach, poziom ich higieny był zatrważający. Treścią życia stała się gonitwa za najprostszymi środkami utrzymania, redukcja wyższych form duchowości.
Nie mniej krytyczna była opinia Herberta o III Rzeczpospolitej, diagnoza choroby toczącej polskie społeczeństwo po uzyskaniu niepodległości zawarta jest w wierszu „Bezradność poświeconym Józefowi Oleksemu oskarżonemu o działalność agenturalną na rzecz Rosji. Dostało się także uchodzącym za święte krowy Czesławowi Miłoszowi i Adamowi Michnikowi, który został niezwykle trafnie scharakteryzowany: "Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca. Oszust intelektualny. Ideologia tych panów, to jest to, żeby w Polsce zapanował 'socjalizm z ludzką twarzą' . To jest widmo dla mnie zupełnie nie do zniesienia. Jak jest potwór, to powinien mieć twarz potwora. Ja nie wytrzymuję (...), ja uciekam przez okno z krzykiem".
Zaangażowanie obywatelskie poety i jego surowa ocena polskiej inteligencji była nie do zaakceptowania przez salon skupiony wokół Gazety Wyborczej. Jakiekolwiek zarzuty pod adresem Michnika i Miłosza były tam odbierane jako świętokradztwo. Dlatego też najwybitniejszego, współczesnego poetę postanowiono zniszczyć starymi, wypróbowanymi metodami rozgłaszając, że jest on wariatem. Akcję rozpoczął Miłosz sugerując obłęd przyjaciela a salon twórczo to rozwinął.
W dawnej Rosji pisarz Czaadajew za listy krytykujące tamtejsze stosunki został urzędowo uznany za szaleńca stając się „oficjalnym wariatem cara”. W czasach sowieckich udoskonalono tę metodę uznając wszystkich, którym nie podobała się władza radziecka za tkniętych „schizofrenia bezobjawową”. Dla wyznawców michnikowszczyzny krytyka nadredaktora lub jego przyjaciół musi być objawem schorzenia psychicznego dlatego też Zbigniew Herbert stał się oficjalnym wariatem Gazety Wyborczej.
Jak jednak zniszczyć w ten sposób wybitnego poetę zachowującego do końca życia sprawność umysłu i poczucie humoru? I z tym salon sobie poradził namawiając panią Krystynę Herbert do zdrady pamięci męża. 30 grudnia 2000 roku w Gazecie Wyborczej ukazał się wywiad z żoną poety przeprowadzony przez Jacka Żakowskiego. Można było się z niego dowiedzieć, że Herbert " Nieraz zachowywał się przecież zupełnie inaczej, niż sam by sobie życzył" a „rzeczywistość stanu wojennego zaczęła działać na niego bardzo depresyjnie”. Choroba psychiczna miałaby tłumaczyć fakt, że mówił dużo przykrych rzeczy o innych pisarzach - między innymi o swoich kolegach z "Zapisu", którzy w okresie stalinowskim byli po stronie władzy.
Zaangażowanie obywatelskie poety zostało przez panią Herbert określone jednoznacznie:"Marzę o jednym: żeby postać Zbyszka przestała być używania do robienia taniej polityki przez ludzi, którzy w ostatnich latach życia zaczęli go oklejać (...) pod koniec ta otwartość stała się naiwnością. Stał się bezbronny jak dziecko. I różni cwaniacy za nos go wodzili"
Z tekstu wynika, że autor „ Przesłania Pana Cogito” cierpiał na ciężką depresję, która uczyniła go niepoczytalnym. Ani Żakowski ani jego rozmówczyni nie próbują nawet wyjaśnić jak w takim razie wariat mógł napisać tyle świetnych esejów i wierszy łączących głęboki namysł z ironia i poczuciem humoru.
Haniebne działania salonu mające pogrążyć Zbigniewa Herberta- dumę i chlubę polskiej kultury, udział w tym wszystkim najbliższej mu osoby potwierdza jego gorzką diagnozę zawartą w „Raporcie z oblężonego miasta”:
patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci
najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady
i tylko sny nasze nie zostały upokorzone



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz