We wsi Borownica pow. Przemyśl upowcy podczas napadu rozpoczętego o świcie obrabowali i spalili 200 budynków oraz zamordowali 62 Polaków (inni: 70 Polaków), począwszy od 3-miesięcznej Tereski Wójcik po 90-letnia Katarzynę Zimoń. Omelan Płeczeń biorący udział w rzezi Polaków podawał, że było około 200 ofiar ( Motyka..., s. 255; Tak było...)
Pani Zofia Salama, mieszkanka Birczy i jedna z nielicznych świadków tragedii, do jakiej doszło 20 kwietnia 1945 roku wspomina, że tamtej nocy, jej ojciec, który należał do samoobrony powrócił ze swojego dyżuru około 04.00 nad ranem. Oznajmił przebudzonym bliskim, że w okolicy panuje spokój.
– Położyliśmy się ponownie do spania, a oni ze wszystkich stron zaczęli strzelać. Nie było możliwości wyjść przez okna, bo szybko zostały wybite. Dopiero po jakimś czasie udało nam się przedostać do murowanej stajni. Tam dołączyło do nas dwóch miejscowych uciekających mężczyzn. Ostrzegli oni mojego tatę, żeby uciekał, bo Ukraińcy nie mają litości dla chłopów, a dzieciom i matce nie zrobią krzywdy. Mój ojciec nie chciał uciekać, ale matka mu kazała. Mówiła mu: „co ja zrobię sama z dziećmi bez Ciebie”. Nie wiedziała wtedy, że ona też za chwile starci życie – wspomina pani Zofia Salama.
Mieszkanka Borownicy mówi, że po jakimś czasie członkowie UPA podpalili stajnie i musiała razem z matką i bratem z niej uciekać. Wówczas została ranna w ramię, ale udało im się zbiec do lasu. Niestety również tam odnaleźli ich oprawcy, którzy do stłoczonych osób oddali serię z karabinu. Ona przeżyła, ale straciła matkę i brata. Z innymi dziećmi parę dni ukrywała się w lesie, a następnie odnalazła schronienie w karczmie w piwnicy.
– Potem jeszcze jeden dzień w kościele przetrwałyśmy całą noc, a następnie przyjechało koło samego wieczora wojsko i zabrali tych zabitych. Złożyli ich koło kościoła. Na pochowali ich tylko przykryli szczeciną, bo nie było czym chować. Pamiętam wówczas, że wtedy jeszcze jeden gospodarz przyniósł tam swoich dwóch zabitych synów. Jeden z nich był cały porżnięty, a drugi miał przepchane uszy kolczastym drutem, z ucha do ucha. Jeden miał 17 lat, drugi 15– do dzisiaj z bólem wspomina o tej tragedii pani Zofia Salama z Borownicy.
Pani Zofia Salama, mieszkanka Birczy i jedna z nielicznych świadków tragedii, do jakiej doszło 20 kwietnia 1945 roku wspomina, że tamtej nocy, jej ojciec, który należał do samoobrony powrócił ze swojego dyżuru około 04.00 nad ranem. Oznajmił przebudzonym bliskim, że w okolicy panuje spokój.
– Położyliśmy się ponownie do spania, a oni ze wszystkich stron zaczęli strzelać. Nie było możliwości wyjść przez okna, bo szybko zostały wybite. Dopiero po jakimś czasie udało nam się przedostać do murowanej stajni. Tam dołączyło do nas dwóch miejscowych uciekających mężczyzn. Ostrzegli oni mojego tatę, żeby uciekał, bo Ukraińcy nie mają litości dla chłopów, a dzieciom i matce nie zrobią krzywdy. Mój ojciec nie chciał uciekać, ale matka mu kazała. Mówiła mu: „co ja zrobię sama z dziećmi bez Ciebie”. Nie wiedziała wtedy, że ona też za chwile starci życie – wspomina pani Zofia Salama.
Mieszkanka Borownicy mówi, że po jakimś czasie członkowie UPA podpalili stajnie i musiała razem z matką i bratem z niej uciekać. Wówczas została ranna w ramię, ale udało im się zbiec do lasu. Niestety również tam odnaleźli ich oprawcy, którzy do stłoczonych osób oddali serię z karabinu. Ona przeżyła, ale straciła matkę i brata. Z innymi dziećmi parę dni ukrywała się w lesie, a następnie odnalazła schronienie w karczmie w piwnicy.
– Potem jeszcze jeden dzień w kościele przetrwałyśmy całą noc, a następnie przyjechało koło samego wieczora wojsko i zabrali tych zabitych. Złożyli ich koło kościoła. Na pochowali ich tylko przykryli szczeciną, bo nie było czym chować. Pamiętam wówczas, że wtedy jeszcze jeden gospodarz przyniósł tam swoich dwóch zabitych synów. Jeden z nich był cały porżnięty, a drugi miał przepchane uszy kolczastym drutem, z ucha do ucha. Jeden miał 17 lat, drugi 15– do dzisiaj z bólem wspomina o tej tragedii pani Zofia Salama z Borownicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz