Twórcą tego mitu i jego gorliwym kolporterem był skądinąd świetny uczony, zmarły niedawno profesor Paweł Wieczorkiewicz. Według niego już po pierwszych niepowodzeniach należało przerwać walkę, tak jak to zrobiono na prawobrzeżnej Pradze. Dowództwo powstania nie liczyło się ze stratami wśród ludności cywilnej, zbyt długo zwlekając z kapitulacją. Jeden z najwybitniejszych polskich historyków w tej sprawie akurat się mylił.
Na wieść o wybuchu powstania Hitler wydał rozkaz całkowitego zniszczenia miasta i wymordowania wszystkich jego mieszkańców. Już w pierwszych dniach sierpnia Niemcy zamordowali ok. 50 tysięcy mieszkańców Woli i Śródmieścia. Przerwanie walki w tym momencie jedynie ułatwiłoby oddziałom okupanta dokonywanie masowych egzekucji. Determinacja powstańców i ludności cywilnej zaciekle walczących w beznadziejnej sytuacji uświadomiła niemieckiemu dowództwu, że eksterminacja ponad miliona warszawiaków nie będzie prostym zadaniem. Von dem Bach-Żelewski zaczął wykręcać się od wykonania rozkazu Fuehrera twierdząc, że ma za mało amunicji do zabicia wszystkich Polaków w Warszawie.
Dzięki uporowi Bora-Komorowskiego odrzucającego przez dwa miesiące niemieckie propozycje poddania się, doszło do honorowej kapitulacji i uznania praw kombatanckich. Postanowienia umowy kapitulacyjnej były przez Niemców notorycznie łamane, jednak większość ludności Warszawy ocalała.
Kanał Andrzeja Wajdy kończy się metaforyczną sceną w której dwójka bohaterów natyka się na kratę uniemożliwiającą wyjście. Gdyby to ode mnie zależało film powinien się kończyć innym ujęciem. Powinno to wyglądać mniej więcej tak: szeroki najazd kamery na maszerujący, niekończący się tłum, większość to kobiety i dzieci, za nimi widać płonące miasto. Idą śmiertelnie zmęczeni ale w ich oczach widać radość ludzi cudem ocalonych. Przeżyli właśnie dzięki tym, którzy zginęli w kanałach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz