Nigdy nie zapomnę swojego pierwszego wyjścia na przepustkę do Warszawy. Miałem na sobie świeżo wyfasowany mundur, furażerkę z orłem i przypiętą z boku biało-czerwoną kokardą będąca oznaką ochotników. Ludzie na ulicach odnosili się do nas bardzo serdecznie, kobiety uśmiechały się do nas a mężczyźni bili brawo. Moich starszych kolegów obdarowywano papierosami a nam eleganckie panie wręczyły słodycze, było to bardzo miłe chociaż trochę krępujące bo przecież od paru dni byliśmy już żołnierzami a nie dziećmi. Gdy tak szliśmy ulicami Warszawy otoczeni powszechną sympatią to uświadomiłem sobie, że mam 16 lat, jeszcze niedawno byłem uczniem a teraz w oczach zupełnie nieznanych mi ludzi stałem się kimś bardzo ważnym. Ich obrońcą, kimś z kim wiążą swoje nadzieje na ratunek przed bolszewicka nawałą. Gdyby nie wojna pewnie skończyłbym szkołę a po potem znalazł jakąś posadę i przez wiele lat pracował na szacunek u ludzi. A tymczasem mam 16 lat i wszyscy na mnie patrzą z podziwem. Poczułem się dziwnie ale i zarazem wspaniale jak nigdy dotąd. Zrozumiałem, że dla tego uczucia, którego nigdy nie zapomnę warto ryzykować życiem. Tak musieli się czuć średniowieczni rycerze wyruszający na wyprawę.
Wtedy podeszła do mnie skromnie ubrana kobieta w wieku mojej mamy i podała mi niewielka paczkę. –To bielizna i kilka par skarpet, wiem, że w wojsku dają wam onuce ale skarpety są lepsze, szybciej je można założyć i nie powodują otarć, a bielizna będzie pasować bo mój Stefek jest tego samego wzrostu co ty synku-powiedziała. Mówiła do mnie „synku” mimo, że wcześniej nigdy się nie spotkaliśmy, pytała mnie czy nie spotkałem gdzieś jest syna który miesiąc temu uciekł z domu, żeby się zaciągnąć do wojska i od tego czasu nie ma od niego żadnych wieści. Mówiąc to kobietą płakała a mnie zrobiła się strasznie przykro bo uświadomiłem co sobie, że to samo przeżywa teraz moja mama. Z jednej strony nadal rozpierała mnie duma, że jestem podziwianym obrońca Ojczyzny a drugiej czułem straszny żal. W życiu tak pewnie już jest, że radość i smutek są jak dwie strony tej samej monety.
Drugi raz mieszkańcy Warszawy wiwatowali na naszą część gdy ruszyliśmy na front w promieniach sierpniowego słońca, było wtedy naprawdę pięknie i my, których rozsadzała duma maszerowaliśmy na spotkanie z wrogiem. Było już późno jak dotarliśmy do Ossowa, wsi która opuścili mieszkańcy, puste domy i obejście robiły upiorne wrażenie jakby nagle wszystkich mieszkańców porwała stąd jakaś złowroga siła. Byliśmy zmordowani marszem i trochę przerażeni tą wioską więc szybko zasnęliśmy. Wczesnym rankiem pobudka i ruszyliśmy w kierunku linii wroga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz