Szukaj na tym blogu

wtorek, 8 grudnia 2020

Korespondent wojenny o wojsku (Fragmenty nieopublikowanej powieści)

 










Wojsko Polskie wkracza do Mińska, 9 sierpnia 1919

Wtedy właśnie w lipcu 1920 zostałem korespondentem wojskowym. Wszyscy szli na ochotnika do wojska, także literaci, których postanowił zagospodarować II Oddział Sztabu Generalnego. Moje motywy były dwojakiego rodzaju. Po pierwsze skoro zgłosili się wszyscy moi znajomi to nijak było tego nie robić a po wtóre z ciekawości. Moje obawy co do wojska okazały się bezpodstawne. Cóż to wspaniała instytucja, uwalnia człowieka od myślenia. Nie od myślenia w ogóle ale od takiego z którego nie ma żadnego pożytku. Takiego, które jest przekleństwem zmuszającym do zastanawiania się nad wszystkim a przecież możliwości twoje są żadne, na nic realnego nie masz wpływu, tylko się przejmujesz Jako człowiek pióra wiem o tym najlepiej. Intelektualiści, pisarze, myśliciele łudzą się myśląc, że to co napiszą może mieć jaki sens. Ja takich złudzeń już nie mam. A w wojsku wykonujesz rozkazy, masz swój zakres obowiązków. Za ciebie martwić się ma twój dowódca. Niczego tak nie pragnąłbym jak jasnych rozkazów od najwyższego dowódcy, którego czczą kapłani wszystkich religii. Inni twierdza, że go nie ma. Mylą się, on tylko zachowuje milczenie a jego wskazówki dla nas są nader ogólnikowe, niczego nie nakazuje, każe się domyślać. A my błądząc wiemy, że prędzej czy później zostaniemy surowo ocenieni. 


Do tej pory byłem krytykiem teatralnym a szczytem moich marzeń było napisanie recenzji o „Szczęściu Frania”. Teraz nadarzała się okazja aby zrecenzować spektakl wystawiony w znacznie większej skali. Bo wojna to teatr tylko taki w którym aktorzy naprawdę padają martwi. W tym spektaklu rolę artystów pełnią żołnierze, którzy podobnie jak aktorzy uczą się swoich ról tak aby bezbłędnie odegrać je na scenie. Tyle tylko, że po skończonym spektaklu Hamlet, Poloniusz i Laertes idą sobie na piwo do knajpy a aktorzy bitew pozostają na zawsze w ziemi.

O tym, że wojna to gigantyczny przerażający ale i groteskowy spektakl teatralny upewniło mnie kilka poczynionych obserwacji. W 1919 obserwowałem musztrę nowo przybyłych rekrutów przez oficera, który wyglądał jak wypisz wymaluj Fikalski z komedii Bałuckiego. Łysawy brunet z niedużym wąsikiem i papierami pod pachą, udekorowany mnóstwem orderów. Na podkomendnych wydzierał się jak do głuchych. Po komendzie „biegiem marsz” padło „w prawo zwrot” i podobnie jak tancerze instruowani przez Fikalskiego niektórzy skręcili w lewo i podobną otrzymali reprymendę. Miałem wrażenie, ze oglądam scenę z „Domu otwartego” Bałuckiego a nie musztrę. Później dowiedziałem się, ze sobowtór Fikalskiego, zresztą ponoć bardzo dzielny oficer zginął pod Warszawą prowadząc do ataku swoich żołnierzy. Wyobrażam go sobie jak dziarsko maszeruje nie zważając na ogień wroga wołając jak wodzirej na balu: pluton pierwszy w prawo, pluton drugi w lewo a wymusztrowani przez niego żołnierze biegną na spotkanie swojego przeznaczenia.

Z postaciami z komedii Bałuckiego spotkałem się jeszcze raz. Tuż przed bitwą warszawską widziałem oddział ochotników, byli to już starsi panowie, ubrani po cywilnemu ale z karabinami prowadzeni przez niezwykle dziarskiego staruszka. Był to wypisz wymaluj wuj Telesfor z „Domu Otwartego” ubrany odświętnie w czarną czamarę. A za nim przecież to Wróbelkowski już nie z blond ale siwą czupryną, Fujarkiewicz, który co chwila myli krok ale dalej dziarsko maszeruje i Bagatelka w jakimś staroświeckim myśliwskim stroju. A w drugim rzędzie Ciuciumkiewicz nadal szeroki w karku i plecach ale już łysy jak kolano. Obok niego mocno posiwiały ale nadal przystojny Malinowski oraz ciągle żwawy pomimo upływu czasu Wicherkowski. Ta gromada podstarzałych safandułów, których trochę złośliwie a trochę z sympatią powołał na deski teatralne Bałucki miny ma jak sto diabłów i patrząc na nich nikt nie ma wątpliwości, że będą walczyli do ostatniej kropli krwi.

Ale obok nich dziarsko maszeruje inny oddział w harcerskich mundurkach. Prowadzi ich wyrośnięty chłopczyna, który jednak ma pewnie nie więcej jak 17 lat. Jego podkomendni to 15-16 latkowie. W ich spojrzeniach jest jakaś chłopięca zadziorność i przekora jakby chcieli powiedzieć dorosłym: wy starzy zapomnieliście o ideałach i niepodległości, potrafiliście tylko o tym gadać a teraz nasza kolej, niczego się nie boimy tak jak wy. Pewnie nie boją się śmierci bo nie wiedzą czym jest a fakt, że mogą przestać istnieć w jednej chwili jest dla nich niepojęty. Pole bitwy na którym świstają kule i padają ranni i zabici potraktują jak harcerskie podchody i może na tym polega ich siła.

To kwiat naszego społeczeństwa, najlepsi z najlepszych, którzy trafili tu na ochotnika. Jak zareagowali na to ich rodzice? Pewnie tak jak Marta Zajączkowska, bohaterka Książki o starej kobiecie Stanisława Brzozowskiego: Widzę na słupie naklejony jest jakiś papier; pod górę wypadało mi iść, więc żeby tchu nabrać, przystanęłam; machinalnie spojrzałam, czytam, zakręciło mi się w głowie, nogi drżą: wyraźnie wypisane wielkiemi literami, drukiem: Niech żyje Polska niepodległa ! coś tam o broni, o walce. Oszalałam: w jednej chwili Oleś mi stanął przed oczami, ja rok 63 pamiętam. W jednej chwili i nie myśląc, zdarłam ze słupa to papierzysko, bez tchu dopadłam do domu, spaliłam. Cały ten dzień wszystko widziałam, jak przez sen; on uczył się, a ja jak ten pies, jak to dziecko, co się boi po ciemku, u jego kolan przykucnęłam sobie na stołeczku.

Ale oni, ci chłopcy, te dzieci oszukały swoje matki i uciekły z domu do wojska. Tak jak tysiąc lat temu w całej Europie dzieci tknięte niepojętym impulsem, budziły się w nocy i opuściwszy swoje domostwa ruszyły na krucjatę. Tę wojnę różnie będą nazywać potomni ale dla mnie zawsze pozostanie krucjatą dziecięcą. Tragedia naszego narodu polega na tym, ze do walki z hordami, których naturalna dzikość została jeszcze zwielokrotniona obłędną teorią zakładającą odrzucenie człowieczeństwa wysyłamy to co mamy najcenniejszego- naszą przyszłość. Chociaż w przypadku klęski i tak nie byłoby żadnej przyszłości. Wśród zmasakrowanych kozackimi szablami będą niedoszli lekarze, prawnicy, poeci. Śmierć każdego z nich to bezpowrotne uszczuplenie substancji narodowej. Bez nich pozostanie polskojęzyczna masa z której nasi wrogowie jak z gliny ulepią co zechcą. Pewnie pozbawionego mózgu Golema wykonującego wszelkie ich polecenia i którego można unieruchomić jednym wersetem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz