Szukaj na tym blogu

czwartek, 5 października 2017

Che Guevara - komunistyczny zbrodniarz i terrorysta



Ciekawym składnikiem ideologii komunistycznej jest kult świętych - męczenników poległych za sprawę. Został on oczywiście zaczerpnięty z religii katolickiej.  Zostanie świętym Kościoła poprzedzone jest jednak najczęściej wieloletnią i drobiazgową procedurą, w której wszelkie wątpliwości tłumaczone są na niekorzyść kandydata na ołtarze. U komunistów jest dokładnie odwrotnie - nikt specjalnie nie przejmuje się kwalifikacjami moralnymi czerwonych męczenników, w końcu od czego jest propaganda. W Związku Radzieckim świeckim świętym został Pawlik Morozow, który podkablował własnego ojca, kułaka ukrywającego zboże przed władzą radziecką. Inni socjaliści, tyle, że narodowi także wykreowali swojego męczennika. Został nim Horst Wessel, student zamordowany w niejasnych okolicznościach. (przyczyną jego śmierci była prawdopodobnie awantura wywołana przez 18-letnią prostytutkę, z którą mieszkał).
Dzisiaj cały postępowy świat świętuje 50 rocznicę śmierci najbardziej znanego lewackiego świętego, argentyńskiego lekarz i zbrodniarza Ernesto Che Guevary. Wystarczy się rozejrzeć na ulicy, żeby zobaczyć młodych ludzi paradujących w koszulkach z Che. Ciekawe, że nikomu nie przyjdzie do głowy paradować z podobizną innego lekarza - zbrodniarza, też socjalisty - tyle, że narodowego, doktora Mengele. Być może dlatego, że anioła śmierci z Oświęcimia nie dosięgła ludzka sprawiedliwość. Co prawda są próby uczynienia z niemieckiego ludobójcy ikony popkultury (posłuchajcie np. zespołu Slayer „Angel of death"), daleko mu jednak do sławy argentyńskiego kolegi po fachu.
Gerd Koenen w swojej książce „Traumpfade der Weltrevolution” demistyfikuje idola lewicy przedstawiając go jako kompletnego nieudacznika. Według autora Guevara za co się wziął to spieprzył. Jako minister rządu Castro doprowadził kwitnącą gospodarkę wyspy do upadku. Nie sprawdził się także jako kondotier rewolucji ponosząc spektakularne klęski w Kongo i Boliwii. Argentyński lekarz i zbrodniarz twierdził, że rewolucjonista musi stać się zimną maszyną do zabijania napędzaną czystą nienawiścią. Odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi zamęczonych w kubańskim Gułagu nie wykazał się odwagą w Boliwii gdzie poddał się wojskom rządowym wołając Nie strzelajcie! Jestem Che! Jestem dla was więcej wart żywy niż martwy! Żołnierze woleli go jednak martwego.
Całkowicie zgadzam się z panem Koenenem, że argentyński lekarz –morderca to w gruncie rzeczy ofiara losu, której nic w życiu nie wyszło. Szkoda tylko, że za jego nieudacznictwo tysiące ludzi zapłaciło śmiercią i nędzą. Ten aspekt działalności Che został poruszony przez autora głównie w części książki poświęconej Tamarze Bunke, Niemce z DDR, agentce Stasi i kochance Guevary zastrzelonej w Boliwii.
Nie wiem czy głośna już publikacja przyczyni się do zmniejszenia ilości młodych idiotów paradujących w koszulce z wizerunkiem Che. Podejrzewam, że raczej nie, ponieważ z punktu widzenia socjotechniki kreowanie socjalistycznych świętych okazało się zabiegiem niezwykle skutecznym. Ma on także wielu wyznawców u nas. Znany agent SB a zarazem niezły pisarz, Ryszard Kapuściński odbył nawet pielgrzymkę do Boliwii śladami swojego idola. Wędrował tam z plecakiem szlakiem komunistycznej partyzantki aż do miejsca ostatniej bitwy w wąwozie Yuro. Powstała z tego hagiograficzna książka Chrystus z karabinem na ramieniu wychwalającą krwawego błazna i jego czerwonych kolesi pod niebiosa. Jak widać  każdy ma takich świętych na jakich zasługuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz