Szukaj na tym blogu

środa, 27 października 2010

Czytanie książek Herty Muller wydaje mi się zbędne

Zeszłoroczną literacką Nagrodę Nobla otrzymała urodzona w Rumunii niemiecka pisarka Herta Muller. Według Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk  w swoich książkach Herta Müller z poezją i otwartością prozy opisuje krajobrazy wypędzenia. W przeciwieństwie od wielu innych laureatów Nobla ta autorka jest akurat znana i czytana w Polsce. Muszę przyznać, że wielokrotnie próbowałem przebrnąć przez którąś z książek noblistki: "Sercątko", "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", "Lis już wtedy był myśliwym", "Król kłania się i zabija", "Niziny", "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie", "Głód i jedwab". Nigdy jednak mi się to nie udawało. Najdłużej wytrzymałem przy "Sercątku" ale i tak nie dałem rady dotrwać do końca. Ta proza pozbawiona akcji jest zbyt stężona a świat w niej przedstawiony jest jednolicie czarną barwą. W koszmarnym świecie Muller w którym żyją odrażający ludzie  nie ma cienia nadziei. Prawdziwie wielka literatura karmi się ciemną stroną życia  ale nie ogranicza się jedynie do niej. W przeciwnym wypadku zamienia się w minoderyjną czernuchę tak jak to się przydarzyło współczesnej literaturze rosyjskiej.




Sama Muller określa swoja metodę pisarską jako  dostawianie nóg. Termin został zaczerpnięty z określenia jednej z tortur psychicznych stosowanych przez rumuńską Securitate polegającej na przesunięciu mebli w domu przesłuchiwanego o kilka centymetrów.  Rzeczywistość w jej książkach też została przesunięta w miejsce gdzie nie dochodzi żadne światło. Dlatego też utwory Muller pozbawione są wybitnych wartości literackich a jej Nobel  to kolejna nagroda za jedynie słuszne poglądy- lewactwo i feminizm.

Z zamieszczonego w Gazecie Wyborczej wywiadu możemy się dowiedzieć, że Muller to feministka nie tylko głęboko wierząca ale i praktykująca:

Sama usunęłam dwa razy. Za pierwszym razem pracowałam jeszcze w fabryce maszyn. Nie mogłam zrobić tego w klinice, bo tam zatrudniano lekarzy związanych ze służbami bezpieczeństwa. W zakładowej toalecie koleżanka z pracy wsadziła mi do macicy plastikową żyłkę od okrągłych drutów. Musiałam ją nosić trzy doby. Jej drugi koniec przyklejony był do uda. Nosiłam spódnice, żeby zapewnić dopływ powietrza do macicy. Za drugim razem koleżanka przyniosła mi tylko żyłkę. Resztę zrobiłam sama. Siedziałam w łazience, nad lustrem, które położyłam na ziemi.

Dlaczego nie chciała pani urodzić tych dzieci?

- Wiedziałam, że dzięki nim Securitate będzie mogło mnie szantażować, że mogą zostać ukarane tylko dlatego, że ja coś zrobiłam. Ale może i tak nie chciałabym mieć dzieci, nie wiem. Ciąża zawsze wydawała mi się czymś strasznym. Kiedy w domu studenckim widziałam kobiety w ciąży, te nadmuchane balony, było to dla mnie jakieś monstrualne.


Po takiej lekturze czytanie książek pani Muller wydaje mi się zbędne. Chyba, że jest się lewakiem, feministką lub masochistą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz